top of page

V Anwil Półmaraton Włocławek


Od półmaratonu we Włocławku minęły już 3 tygodnie, u mnie wreszcie nastał spokój i bez pośpiechu mogę/chce opisać co działo się tego pamiętnego jak dla mnie dnia.

Po rekordowym półmaratonie w Ciechocinku od razu w mojej głowie pojawiła się myśl o biciu rekordu życiowego. Jedyny pasujący termin to 7 października i V Anwil Półmaraton Włocławek. Dosłownie na kilka dni przed tym startem w pracy dowiedzieliśmy się, że będziemy „robić wybory” a to oznacza pracę przez 7 dni w tygodniu po 14 godzin. Miałem jednak nadzieję, że ten nawał pracy zacznie się akurat po półmaratonie i nic nie przeszkodzi mi w osiągnięciu celu. Niestety wyszło inaczej.



Udając się do Włocławka na bieg liczyłem, że zmęczenie, brak regeneracji i nie do końca regularny trening nie przełoży się jakoś bardzo na wynik. Sądziłem, a raczej wierzyłem, że ściana przyjdzie na 2 może 3 kilometry przed metą. Podczas rozgrzewki czułem się wyjątkowo źle. Taki bez życia, bez humoru, bez entuzjazmu. Ustawiliśmy się na linii startu.. wszystko zaczęło mnie drażnić.. komentarze innych.. pytania.. jakieś głupie teksty o taktyce.. o celach.. no po prostu wszystko.



Zacząłem tempem 3’41/km i biegło mi się na tyle lekko, że chciałem dogonić grupkę, która miała biec jak w zegarku 3’36/km. Mój międzyczas drugiego kilometra to 3’35” i jak spojrzałem na ową grupę, która wciąż mi się oddalała postanowiłem biec swoje. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że 6 minut później praktycznie zakończy się moja walka o rekord życiowy w tym półmaratonie.

fot- Wasyl Grabowski pasjabiegania.pl


Na czwartym kilometrze odczuwałem taki poziom zmęczenia jak w Ciechocinku na 13-tym kilometrze. Byłem świadomy, że nie jest to stan przejściowy, a brak przygotowania. Za moimi plecami biegną 2 pierwsze kobiety. Paulina Kaczyńska i koleżanka z klubu Andżelika Dzięgiel. Przez chwilę miałem dylemat, zwolnić czy kontynuować założone tempo. Podjąłem najgorszą z możliwych decyzji i wybrałem pomoc… Wziąłem na siebie wiatr i biegłem zakładanym tempem 3’40”-3’44”/km prowadząc 4 osobową grupę.


Szczerze mówiąc nie myślałem co będzie później, zdawałem sobie sprawę że bieg dla mnie się skończył w takim razie chciałem pomóc innym jak tylko potrafię. Kilka metrów po minięciu znacznika 9 km po prostu odłączono mi prąd.. Do 11 kilometra dobiegłem w tempie lekko ponad 4 minuty na kilometr. Pomyślałem sobie, że odpocznę kilka km i jeszcze wrócę do swojego rytmu biegu. Cały czas wierzyłem w to, że jednak kryzys ustąpi. Na 12-tym kilometrze dopadły mnie dreszcze.. dostałem gęsiej skórki, doszedł dziwny ból głowy i wiedziałem, że tu już nie ma żartów. Moje tempo spadło do około 4’20”/km. Mijają mnie inni zawodnicy, a ja przeżywam największy kryzys w swojej 10 letniej biegowej karierze. Jest 15-sty kilometr, myślę sobie, że to jeszcze tylko sześć kilometrów, lecz po chwili dołuję się bo to jeszcze aż sześć kilometrów. Nie patrzę na zegarek, który przeszkadza mi od kilku kilometrów, przewija się myśl o zejściu z trasy. Zaczynam widzieć czarne punkty przed sobą, co jakiś czas mam wrażenie, że tracę świadomość tego co się dzieje wokół mnie. Nie wiem gdzie jestem, jak chociażby znalazłem się na tej właśnie ulicy.

fot- Wasyl Grabowski pasjabiegania.pl

Próbuje zwrócić swoją uwagę na banery wyborcze oblepione jeden przy drugim i uświadamiam sobie, że za 3 godziny muszę już być w pracy.. pięknie.. dołuję się jeszcze bardziej. Biegnę dalej i nie wiem gdzie biec, czuję, że naprawdę tracę świadomość. Nie dość że wszystko mnie boli, że nie myślę racjonalnie to jeszcze zaczynają uginać mi się kolana. Jeszcze tylko 3 kilometry. Zdaje mi się, że biegnę jakiegoś iron-mena.. Ostatnich trzech kilometrów po prostu nie pamiętam. Zobaczyłem stadion, wbiegłem na niego i jedyne co chciałem to już się przewrócić i nie cierpieć. Koledzy z klubu coś krzyczeli do mnie, nie wiem co. Ostatnia prosta, która liczyła może z 60 metrów tak się dłużyła. Już za chwilę będziesz leżał, ta myśl pchała mnie ku linii mety. Wpadłem na metę po czym zrobiłem dwa kroki w bok i walnąłem na trawę. Nie kontrolowałem tego, nie wiem ile leżałem. Gdy się ocknąłem świat zwolnił. Ten stan jest już mi znany. Gdy wstałem miałem problem z utrzymaniem się na nogach, w głowie jedna myśl „PRZEGRAŁEŚ!” nie z rywalem, a z samym sobą..


Postanowiłem chwilę pospacerować, spotkałem trenera, który coś mówił, ale szczerze powiem nawet nie wiem co.. Powolnym krokiem szedłem do samochodu czując każdy nadwyrężony mięsień po kolei. Przebrałem się i wróciłem do domu. W drodze powrotnej łapały mnie jeszcze skurcze, ale udało się bezpiecznie dojechać. Szybka kąpiel, jedzenie i do pracy. Tego dnia na szczęście pracowałem tylko do 20 więc miałem później więcej czasu na regeneracje, bo kolejnego dnia pracę zaczynałem od 6 rano.


Jaki wniosek wynika z tego biegu? Nic nie dzieję się bez przyczyny. Wszystko jest po coś. Uwierzyłem w to, że mogę. Pomyliłem się. Jestem zadowolony z faktu, że nie przeszedłem do marszu, nie zatrzymałem się i nie zszedłem z trasy. Nie jesteśmy jednak robotami czy maszynami, a ludźmi. Gdy czytam niektóre wpisy powątpiewam w wypowiedziane słowa, „czystość organizmu” ale niestety tego czy się mylę czy nie raczej się nie dowiem.


Po biegu doszedłem do wniosku, że bieg liczył nieco ponad 20 kilometrów. Przez chwilę myślałem, że może ja źle pobiegłem, ale na szczęście nie.. wszyscy mieli podobny dystans do mojego. Trasa atestowana a takie cyrki.


Na drugi dzień po biegu przeczytałem komunikat od organizatorów cyklu Grand Prix województwa, że wyniki z tego biegu nie będą brane do klasyfikacji GP. Bieg będzie zaliczany, a czasy będą uśrednione ze wszystkich poprzednich biegów wliczonych do cyklu Grand Prix. Oj ale zawrzała dyskusja. To właśnie wtedy ukazał się fakt samolubstwa i prostolinijnego myślenia tylko i wyłącznie o sobie i o swoich korzyściach.


Napisałem krótko, że według mnie to najlepsza decyzja jaką mogli podjąć organizatorzy, jednak większość komentarzy była odmiennego zdania. O ile rozumiem komentarze zawiedzionych zawodników o tyle kompletnie nie rozumiem osób, które biegają i same organizują bądź organizowały biegi w przeszłości. Oczywiście jeżeli każdy przebiegł na półmaratonie 20 km to wystarczyło zrobić inne obliczenia matematyczne i wszystko gra i tańczy. Z tym się zgadzam w 200% i chyba tylko głupiec by z tym polemizował. Jednak do cyklu Grand Prix zaliczany był także bieg na 10 km, a tam cyrki były o wiele większe, gdyż byli zawodnicy, którzy przebiegli odpowiednio 9,5 km, 10 km i 11 km. Ogarnąć ten dystans do klasyfikacji Grand Prix i sprawiedliwie wyciągnąć średnią zawodników było rzeczą niemożliwą!!. Więc co, półmaraton uznajemy, a dyszkę nie? W takich sytuacjach uważam, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i podjąć męską konkretną decyzję. I nie uważam tak, ponieważ decyzja ta jest dla mnie bardzo korzystna. W całym cyklu Grand Prix zajmuje na dzień dzisiejszy 2 miejsce i doskonale wiem, że zasługuje na niższe miejsce, ale o tym dokładniej dowiedziecie się na podsumowaniu cyklu Grand Prix Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Nie boję się pisać prawdy czego i wam z całego serca życzę. Świat i tak jest zakłamany, więc nie dokładajmy jeszcze kolejnej cegiełki od siebie. Amen.


Cezary Mysera






Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
bottom of page